Jakiś czas temu na półce ponownie odnalazłam olej Sesa, który użyty 2 razy poszedł trochę w zapomnienie. Przyznam, nie wiedziałam jak się do niego zabrać. Swoją drogą ma wspaniały ziołowy zapach. :)
1. Wymieszałam na oko 3 łyżki oleju Sesa z 7 łyżeczkami maski BingoSpa masło shea i 5 alg. Kiedyś nakładałam go solo ale zajęło mi to chyba z 40 minut. Czasochłonne i męczące zajęcie :(
Po nałożeniu prezentowało się to niezbyt ciekawie i trochę ciężko. :p
+ przy dokładnej aplikacji przy skórze głowy utraciłam nieco włosów :c
3. Na parę minut nałożyłam odżywkę wzmacniającą Garnier Fructis Goodbye Damage na kilka minut, spłukałam letnią wodą.
4. Po wyschnięciu spryskałam jeszcze odrobiną mgiełki Gliss Kur Ultimate Volume nadającą objętość. Muszę ją w końcu skończyć. :d Super objętości nie dodaje, ale chociaż ładnie pachnie i włosy lepiej się po niej rozczesują. :) Na koniec odrobina jedwabiu Natura Silk i koniec rytuału.
Jednak moje porowatki w dalszym ciągu nie przepadają za tak dużą ilością ziół na raz. ;) Fakt, źle nie było, ale do najlepszego zestawu pielęgnacji ta niedziela nie należała. Lekko spuszone, mało dociążone, szybko zbijały się w kolonie. :( Jednak Sesa robi z nimi cos dobrego, wydają się być po niej bardziej błyszczące i zdrowe mimo wszystko. :) A i jej zapach towarzyszy mi do dziś wieczora. :D
Pozdrawiam. :)